Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 57 —

gdyż co chwila spoglądała na zegarek, jak gdyby oczekując na kogoś.
Niedługo ukazała się w alei maleńka figurka podpisarza. Szedł on zamyślony, trzymając w ręku szklankę.
Doszedłszy do ławki, na której siedziała panna Kornelia, ukłonił jej się i chciał pójść dalej — lecz ona zatrzymała go ruchem ręki.
— Dzień dobry panu, — rzekła; — przepraszam że zatrzymuję, ale korzystając z pańskiej obecności, chciałabym o coś zapytać.
— Zamieniam się w słuch, łaskawa pani, — odrzekł z ukłonem.
— Owszem; ale zechciej pan usiąść przedewszystkiem, pytań będzie kilka.
— Już siedzę... Czy nie podziwia pani, jak bez żadnego namysłu narażam się na niebezpieczeństwo?
— Chciałabym wiedzieć co panu właściwie grozi? i jeżeli jest istotne niebezpieczeństwo; to ocalaj się pan czemprędzej! ratuj się!
— Pani! jestem maleńkim mężczyzną, pozwól mi więc mieć choćby drobną dozę odwagi...
— Ależ czego się pan masz lękać nareszcie?
— Pozwól pani że to pozostanie moją tajemnicą...
— Niech i tak będzie: ja bardzo szanuję cudze tajemnice. Mam do pana prośbę, panie Komorowski...
— Rozkazuj pani...
— Czy pan jesteś w blizkich stosunkach z domem naszego sędziego?
— To zależy... blizkość stosunków można rozmaicie rozumieć. Jeżeli blizkim stosunkiem nazwie pani to, że bywam ta parę razy na miesiąc...
— To mi najzupełniej wystarcza... Powiedz mi pan co o tym domu...