Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 214 —

— Nie bój się Szulimku, co mówię nie bój! ciesz się... będzie wszystko inaczej niezadługo.
— Kiedy będzie? powiedz pan kiedy to będzie?
— Jak ja mój niezawodny eliksir wykończę... Wtenczas zrobię miliony, co mówię miliony! miliardy zrobię!
— A potem?
— A potem sacum pacum... i wyjeżdżamy do Ameryki!
— Lepiej do London, panie aptykarzu, na moje sumienie lepiej... tam jest życie! ja jeszcze mam do tej pory pełną gębę angielskiego smaku!...
— Eh! głupi jesteś ze swoim Londynem! Ciągle tylko Londyn i Londyn!
— Ny — proszę wielmożnego pana aptykarza, może to być że ja jestem głupi — nie będę się sprzeczał... ale London! ha! ha! to mądre miasteczko... mnie sze zdaje co tam już dawno wymyślili lekarstwo do rośnięcia włosów...
— Nieprawda!
— Dlaczego nie? a gdzie wymyślili brzytwy? — w London; gdzie wymyślili angielską kitajkę? — też w London; — dlaczego lekarstwa na włosy nie mogli wymyślić?
— Dla tego że ja wymyślę!
— Niech pan wymyśli zdrów — życzę panu — z takiego interesu można zrobić wielkie pieniądze.
— Pieniądze tak! co mówię pieniądze! majątek, miliardy!... ale słuchaj-no Szulim, zdaje mi się że słyszę trąbkę pocztową.
Szulim nasłuchiwać zaczął.
— Mnie sze też zdaje trochę.
— Ktoby to mógł jechać?
— Kto?! albo ja wiem... czy to mało teraz jeździ pocztą różne komisyów, delegacyów, akcyzów... ciągle uni jeżdżą.