Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 151 —

Dziś jeszcze ma trochę zdrowia i sił, ale co będzie gdy się te siły wyczerpią? gdy, skutkiem ciężkich przejść podkopane zdrowie, bardziej rujnować się zacznie?
Takie pytania często jej na myśl przychodzą — i nie znajduje na nie innej odpowiedzi, prócz łez.
Nie probuje ich powstrzymywać... toczą się więc jak perły po pięknej, bladej twarzy... spadają cicho, bez łkań i bez jęków...
Wojciechowa przynosi światło. Stawia lampę na stole i ukradkiem na swoją panią spogląda.
— O! już znowu, już pani płacze!.. a dyć to grzech tak lamentować ciągle.
— Zdaje wam się... czego miałabym płakać?
— Dyć widzę i markotno mi że się paniusia moja tak mizeruje. Ja tam prosta baba, na polityczności się nie znom, pańskich obychodów nie rozumiem, ale zawdy powiadam, że to jest grzech — i jenszy księdz, za takie płakanie rozgrzeszenia by nie dał...
— Co wy tam wiecie! moja Wojciechowa, — odpowiedziała z niechęcią.
— Czego nie wiem to nie wiem, ale to wiem sprawiedliwie i dokumentnie com powiedziała: skoro kto pomar to mu płakanie nie pomoże — choćby nie wiem jak lamentować... a tero niech — no pani pójdzie krzynkę do dzieci, bo Marylka jakości pokasłuje...
Na te słowa młoda kobieta zerwała się nagle i natychmiast pobiegła do dziecka, a w chwilę później Wojciechowa, zarzuciwszy chustkę na plecy, spieszyła do apteki po jakiś wypróbowany w takich razach ulepek...
W aptece znajdował się sam Szwarc, pomocnik bowiem pojechał po materyały, a uczeń korzystał z rekreacyi. Zobaczywszy Wojciechową, Szwarc zaraz rozpoczął gawędkę.