Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 129 —

rzeczy; a mianowicie że w niedzielę spotkał nas w Saskim ogrodzie pan Michał, mecenas, dawny kolega ojczulka — i powiedział do cioci, że o obietnicy pamięta i że wyrobi ojczulkowi miejsce w jakimś banku; nazwał go nawet, ale ja do tych nazw nie mam pamięci... tak jakoś dziwnie powiedział...“
— Ano, to winszuję panu sędziemu, — rzekł podpisarz.
— Czego mi pan winszujesz obietnicy — czy dziecka?
— Naturalnie że jednego i drugiego, a drugiego bardziej jeszcze niż obietnicy.
— O! masz pan słuszność, panie Wincenty, dobre dziecko to skarb — to jedyna pociecha.
— Z jaką ona pogodą przyjmuje wszystko...
— Żywy portret matki... Nieboszczka miała zupełnie taki sam charakter. Zawsze uśmiechnięta, wesoła, w najcięższych chwilach życia dodawała mi energii, każdą gorycz umiała osłodzić... Z jej śmiercią poniosłem niepowetowaną stratę i gdyby nie dzieci, które mi zostawiła...
Nie dokończył sędzia i zamyślił się smutnie.
Mały człowieczek milczał — dopiero po dłuższej chwili odezwał się nieśmiało:
— Panie sędzio...
— Co, panie Wincenty?
— W tych dniach spodziewam się przesyłki z Warszawy.
— Cóż pan sprowadzasz?
— Parę książek... niezbędnych dla mnie wobec tego co zamierzam...
— Zkądże ci się wzięło, panie Wincenty, studyować książki na starość? nie przypuszczam albowiem żebyś sprowadzał sobie romanse, jedynie tylko dla czytania, dla przyjemnego przepędzenia czasu...
— Eh, panie sędzio, czytać to ja zawsze lubiłem i do