Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 121 —

— Komuż je pan wyszafowałeś?
— Źle się wyraziłem. Powinienem był powiedzieć, że, jak dziś, wcale nie mam żadnych, zapasów.
— Gdzieżeś je pan pogubił?
— Nie mogłem zgubić czegom nie zbierał.
— Ech, mój panie, dopiero co robiłam mężowi zarzut że tak posmutniał i stracił na humorze — tymczasem widzę że i pan osowiałeś zupełnie. Fe! wstydźcie się, żeby tak stracić na energii. Przecież jesteście mężczyźni, lada co nie powinno was zgnębić. Gdzież siła wasza? gdzie charakter? Jeżeli panowie opuścicie uszy, cóż my kobiety mamy robić? chyba oto usiąść w kącie i zalewać się gorzkiemi łzami.
— Przecież nie poddajemy się rozpaczy — ale też prawdę powiedziawszy nie ma się z czego weselić, — rzekł podpisarz.
— Bo jesteście, z przeproszeniem, do niczego! Ja żebym była mężczyzną tobym świat cały przewróciła...
— Jakto ślicznie się stało, że jesteś kobietą, — odezwał się doktór, — przynajmniej świat zostanie jakiś czas jeszcze na swojem miejscu.
— Ach, literalnie rzeczy bierzesz, mój mężu. Są jednak ludzie, którzy nigdy nie tracą energii i dobrze im się dzieje.
— Któż naprzykład?
— Kto? — a choćby niedaleko szukając... Szwarc.
— No, widzi pani — ten jest zupełnie w innych warunkach, niezależny od nikogo i od niczego.
— Tak... tak... — potwierdził doktór, — co jego to obchodzi czy jest ten, czy ów, drugi czy dziesiąty... pigułek i proszków zawsze ludzie potrzebują, to też będzie je robił — dziś nam, jutro komu innemu. Przytem niemiec — a niemcowi, jakto powiadają, wszędzie dobrze gdzie grosz świeży.