Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 108 —

nie i stanowczo — dziś znacznie złagodziła swój sąd — przypuszcza że mogą się znaleźć wyjątki...
Dla czegóżby zresztą istnieć nie miały? dla czegóżby świat miał być już zupełnie zmateryalizowany, zepsuty! Trudno w to uwierzyć.
Wprawdzie, niedawno jeszcze miała inne przekonania, ale mogła się mylić — i im bardziej zastanawia się nad tem, im bardziej rozmyśla... tem większej nabiera pewności że była w błędzie. Dziwi się nawet i gniewa sama na siebie za to, że mogła mieć tak szczególne pojęcia.
Wszak świat, na który dotąd obojętnie patrzyła, jest tak bardzo piękny, wszak posiada niewyczerpaną skarbnicę uroków. W blaskach słonecznych, w kroplach rosy, w misternym kształcie kwiatów, w szerokich kobiercach łąk, w szmerach strumieni i gajów, w śpiewie ptasząt, w promieniach księżycowych, wszędzie drga życie i radość — dla czegóżby więc tylko w jej sercu miała panować gorycz i zwątpienie?
Nie! nie — to było tylko chwilowe, nienaturalne; to był dziwny, niczem nieusprawiedliwiony kaprys. Bo dla czegóż teraz jest inaczej? Dla czego dziś, gdy czyta utwór wielkiego poety, to w słowach jego pieśni słyszy dźwięki arfy eolskiej, a w obrazach przez niego skreślonych widzi piękno, którego nie dostrzegała dotychczas?
I marzenia jej teraźniejsze — jakże niepodobne do tych, które przed niedawnym czasem zajmowały jej umysł... Dawniej, gdy o przyszłości myślała, widziała się zawsze samotną, cichą pracownicą, prozaiczną, oszczędną, składającą grosz do grosza, zbierającą zapasy na stare lata, jak pracowita mrówka na zimę. Dziś marzenia jej idą zupełnie inną drogą; już nie widzi się samotną, już jest przy niej ktoś...
Łatwiej i weselej iść, gdy się ma obok ramię silne, na którem oprzeć się można, kogoś kto podzieli nasze szczęście