Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 104 —

— Nu — teraz u nas w mieście będzie wielki porządek! — mówili między sobą żydkowie. — Aj, aj, jaki tu porządek będzie...
Przy gustownie urządzonym bufecie zasiadła pani doktorowa Zabłocka z Brońcią, której było bardzo do twarzy w skromnej sukience i elegackim fartuszku.
Major pilnował swoich rakiet, a pan Szwarc, przy pomocy laboranta, ustawiał przybory do fajerwerków, objaśniając cisnącym się do niego z ciekawością żydkom, że o zmroku zobaczą takie proszki, jakich w życiu swojem jeszcze nie widzieli.
Kiedy zaczęło już szarzeć — zapalono chińskie latarki, a orkiestra zagrała jakiegoś odwiecznego, bardzo sentymentalnego walczyka...
Dopiero teraz zabawa rozpoczęła się na dobre. Latarki migotały na gałęziach, na starym, wpół rozwalonym tarasie zamkowym, — a na środku stawu, na kępie, beczka smoły buchnęła czerwonym płomieniem.
Losowanie fantów było już skończone, publiczność niższego gatunku gromadziła się na placyku, na którym miano puszczać fajerwerki, zaś śmietanka towarzystwa podzieliła się na grupy, i bądźto przechadzała się w głównej alei, bądź też gromadziła przy bufecie i kiosku z kwiatami.
Tam znajdował się także i młody doktór, który od niejakiego czasu ciągle assystował pannie Kornelii.
Aptekarz był ciągle w doskonałym humorze.
I teraz, pilnując swoich fajerwerków, aczkolwiek zajęty rozmową z majorem — miał jednak oczy wlepione w namiot z kwiatami, w którego jasno oświetlonem wnętrzu widział córkę swą, wesołą, uśmiechniętą, rozmawiającą z doktorem nieustannie.
— Panie Szwarc, — odezwał się major, — według mego zdania, na reumatyzm nie masz jak spirytus mrówczany!