Strona:Klemens Junosza - Pan Marek w piekle.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Żem spał na sofie w Kapuścianéj Woli.

XXVII.

„O Kapuściana Wolo! kątku miły,
„Jam tutaj spędził blisko wieku ćwierci,
„Będęż pracował ile starczą siły,
„Ale się bronić będę aż do śmierci.“
To rzekł pan Marek łzą mu zaszło oko,
I wpadł w zadumę cichą i głęboką.

XXVIII.

Przeszło lat parę — Kapuściana Wola
Stoi, jak stała pod zielonym borem,
Złotą pszenicą śmieją się jéj pola,
Dorodne źrebce pląsają przed dworem,
A w letni wieczór cichy, u okienka
Rozkosznym głosem nuci pieśń panienka.

XXIX.

Kwiecista łąka, tak jak i przed laty,
Nad rzeczką srebrną, leży koło drogi,
Tylko piękniejsze rosną na niéj kwiaty,
Weseléj chodzi bocian cienkonogi.
I widziéć można w piękny dzień wrześniowy,
Jak raźny chłopiec pasie tłuste krowy.

XXX.

Pan Marek wszędzie uwija się co dnia,
Codzień jest w polu, na łąkach, pod lasem,
Zimą i latem zawsze wstaje dodnia,
Do zmroku krzyczy swym tubalnym basem,
A tak gorliwie orze i tak sieje,
Że patrząc na to, aż się dusza śmieje.

XXXI.

Tylko niekiedy nad czemś bardzo myśli,
Zasiadłszy sobie nad książką przy stole;
Coś pracowicie oblicza i kréśli
I jakąś dumę ma wówczas na czole.
A kiedy ujrzy, że pan pachciarz idzie,
To mruczy z cicha: — „Nie doczekasz żydzie.“