Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/314

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 306 —

schylał łeb ku ziemi, węszył i chrapał. Zdawało mi się, że zboczył z drogi na lewo, ściągnąłem go lejcami i naprowadziłem na drogę... Tak myślałem przynajmniéj... Helenka wstrząsnęła się nerwowo.
— Co ci jest? — spytałem.
— Nic... trochę zimno — odrzekła — ale nie lękaj się, przecież za chwilę będziemy w domu; szklanka herbaty mnie rozgrzeje... śliczny dzień dziś był, Leonardzie... prawda?
Nie mogłem odpowiedziéć, gdyż nagle koń szarpnął i sanki stoczyły się w jakiś dół.
Wpadliśmy w głęboki śnieg... Helenka śmiała się z téj przygody, ale ja uczułem dziwny niepokój... Podniosłem sanki i zacząłem rozglądać się dokoła... rozglądać! jak gdyby można było widziéć co w ciemnościach, podczas wichury miotającéj śnieg w oczy... Zdołałem jednak dojrzéć jakieś drzewa i ogarnęło mnie jeszcze większe przerażenie... Przy drodze prowadzącéj do domu drzew niéma, — więc zbłądziliśmy... Jesteśmy niewiadomo gdzie, wśród zamieci... Próbowałem szukać drogi. Zwróciłem konia na prawo, to na lewo; za pół godziny znowuż znaleźliśmy się przy tych drzewach fatalnych.
— Dlaczego tak długo jedziemy? — pytała Helenka — pośpiesz, bo tam w domu Jaś płacze.
— Zkąd możesz wiedziéć, że płacze?
— Ja zawsze wiém — odpowiedziała.
Pocieszałem ją, że już niedaleko. Znowu szuka-