Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/308

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 300 —

ma moje; ciotka śmiała się, dowodząc że w takiem maleństwie nie sposób dopatrywać podobieństwa do kogokolwiek z dorosłych. Śmieliśmy się z tego, bo jakżeż?! Ciotce się zdawało, że Jaś to takie sobie, ot, zwyczajne dziecko, jak tysiące innych na świecie — ale my z Helenką wiedzieliśmy, że tak nie jest. Wiedzieliśmy, że w Jasiu zwyczajnego, ani pospolitego nic nie ma, że to sama dobroć, mądrość, inteligencya, dowcip... wszystko! wszystko!
Ciotka śmiała się z nas, a przecież my widzieliśmy to najwyraźniéj, że Jaś każde nasze słówko rozumie, że kocha nas, że wié o tém że jesteśmy jego rodzice — że on jest jedynym celem naszego życia... Mądry był chłopak. Nie mówił, bo jeszcze nie umiał, ale jak się uśmiechnął, jak spojrzał czarnemi ślepkami, jak pulchne rączki do klaskania złożył — my z Helenką wiedzieliśmy dobrze co to znaczy... A czy my tylko? Sam Szymon twierdził, że takiego „przyścipnego dzieciaka” nie widział jeszcze w swojem życiu; Bartłomiéj mówił, że takiego samego na obrazie widział w jednym znacznym kościele.
— Pan Jezus — powiada — namalowany był we światłości i chwale, a do niego garnęła się gromada dziatek i piérwszy najmniejszy rączki do Zbawiciela wyciągając biegnął; ten właśnie był akuratnie taki jako nasz Jaś... A nad obrazem, nad ramą złocistą, była taka, jakoby wstęga bieluchna,