Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 261 —

by Jojna, setnie stare żydzisko; on i sam zrachować nie potrafi siła ma lat...
— A cóż się po czterech latach stało?
— Po czterech latach przyjechała pani Wojtkiewiczowa i zabrała wszystko w swoje ręce.
— A wy?
— Ja jaki byłem taki jestem. Miała pisanie od pana, żeby jéj wszystko do ręki oddawać, tom wzion kużdą rzec i oddał... I lepiéj, ona kobieta mądra, piśmienna, a ja chłop, mnie do sochy podobniéj, niż do tych ta rachunków, com zawdy po kilka kijów od końca do końca niemi nakarbował; i to przez Jojny pomocy nie mógłbym się dorachować... Podobno pani dosyłała panu dziedzicowi za granicę pieniędzy, bo tam między obcym narodem o chleb trudno, a powiadają, że jenszy miemiec to jeno same kartofliska z osypką jada...
— Kto wam to powiedział?
— A juści, niby ja niewiem? Przyjeżdżały tu łońskiego roku dwa miemce, co chcieli młyn po Michale kupować, to właśnie takie były spaśne, rozbuchane, brzuchate, że inszy karmnik po grochu taki nie jest... Im kużda rzecz podobna, bo nawet mowy ludzkiéj nie znają, jeno tak rzechotali między sobą paskudnie, że i nie każdy żyd rozumiał... A może teraz łąkę pan obaczy, pastwisko...
Poszliśmy daléj.
Na łąkach kilka stogów siana stało, a daléj na