Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 17 —

osób obcych, nieznanych, usiadła tuż przy samych drzwiczkach, starając się zająć jak najmniéj miejsca i nie zwracać na siebie uwagi.
Obok niéj siedziała dama z podwiązaną twarzą, naprzeciw zaś ów pan niemłody, z pozoru wyglądający na wieśniaka.
Czerwonawe światło latarki rozjaśniało nieco ciemność panującą w dyliżansie.
Pocztylion zatrąbił drugi sygnał, śmignął biczem i chude koniska pociągnęły za sobą wysoki, napiętrzony tłómokami dyliżans. Ciężkie koła zadudniły po bruku, latarnie miejskie coraz rzadziéj migały przed oczami podróżnych, aż wreszcie zniknęły zupełnie.
Żydzi rozmawiali z sobą o interesach, lecz po niejakiéj chwili zasnęli, cierpiąca pani zakryła sobie twarz chustką, tylko ów szlachcic spoglądał na młodą osobę, jakby z zamiarem zawiązania rozmowy.
Dziewczyna jednak unikała jego spojrzeń, wsunęła się w sam kącik omnibusu i udawała, że drzemie. Tak przejechali pierwszą stacyę. Zaprzągnięto inne konie i omnibus potoczył się daléj.
Naraz podróżni wydali głośny okrzyk. Żydzi zerwali się ze swoich miejsc, szlachcic siedzący z brzegu, otworzył drzwiczki i w jednéj chwili wyskoczył.