Strona:Klemens Junosza - Na szerszy świat!.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się nad zagadką w śnie owym ukrytą, rozmyślał jakby ją sobie wyjaśnić i wytłómaczyć.
Po chwili żona zbliżyła się do niego, usiadła przy nim i głosem zniżonym, szeptem prawie, mówiła:
— Grzesiu, ty mu nie będziesz bronił uczyć się?... ja mu jak tylko do miasta pojadę, kilka nowych książek przywiozę, niechby tam, kiedy ma już taką chęć, że aż piszczy do książki. Prawda, Grzesiu, nie będziesz przekorny?
— No, no, idź ty tera spać, bo to noc a i Wicka spać zapędź. Jak już chce gwałtem, to lepiej po dniu, za widoku, bo i nafta droga i oczów szkoda.
Rzekłszy to, szlachcic ukląkł i półgłosem pacierze odmawiać zaczął. Kobieta zaś wymknęła się do drugiej, większej izby, zbliżyła się do uczącego się dziecka i głaszcząc jego jasne, lniane włosy, rzekła:
— Dość już, Wicusiu, dość, jutro po dniu będziesz się uczył.
Chłopak spojrzał na nią jasnemi, szeroko otwartemi, oczami.
— A tatko? zapytał.
— Bajki, tatko się nie rozgniewa.
— Ale... a za bydłem kto pójdzie?
— Jutro jeszcze ty pójdziesz i książeczkę weźmiesz ze sobą, a potem się inaczej obróci, pastuszka na lato przyjmiemy.
— Ale?! zapytał z niedowierzaniem chłopak.
— Ale tak, tak, kiedy ci matka powiada to wierz.
Chłopak uchwycił szorstką rękę matki i ucałował ją kilkakrotnie.
Po chwili światło w chacie na skraju wioski zagasło. Noc rozpostarła nad ziemią płaszcz swój szary, gwiazdy migotały na niebie, nastała cisza, spokojna, uroczysta, którą mącił tylko szum drzew i szmer czystej wody, przelewającej się po kamienistem dnie rzeczułki.

II.

Przy ulicy Floryjańskiej w Siedlcach, stał przed dwudziestoma pięcioma laty, a może i jeszcze stoi domeczek nizki, drewniany, tonący wśród zieleni, z obszernym ogrodem, przytykającym już bezpośrednio do łączki, po za którą rozciągały się pola uprawne. Domeczków takich na Floryjańskiej ulicy było sporo, a zajmowały je przeważnie wdowy utrzymujące uczniów na stancyi.
Na takich stancyjach, przez ubogie kobiety utrzymywanych, przemieszkiwała uboga młodzież szkolna, rekrutowana przeważnie z dzieci prostej owej, zagonowej szlachty.
Bieda biedę wspierała nawzajem, przy kilku uczniach wdowa częstokroć z kilkorgiem dzieci drobnych, znajdowała już