Strona:Klemens Junosza - Na stare lata.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ I.
Opowiadający o zajściu pomiędzy sukcesorami Berka Muchy, o dzielnym regencie, tudzież o piosnce łysego słowika.

W ponuréj izbie, ciemnéj, zakurzonéj, w izbie, w któréj nagromadzone stosy akt i papierów, wydawały tę z siebie woń urzędowéj stęchlizny, odbywała się następująca scena.
Regent w okularach na nosie, z piórem założonem za ucho, stał oparty o stół i czytał uroczystym głosem akt kupna i sprzedaży folwarku Żółta Wydma, mającego przestrzeni włók czterdzieści siedem, morgów pięć i prętów trzydzieści dwa, miary nowopolskiéj.
W przestrzeni téj, jak opiewał kontrakt, mieścił się kawałek lasu, łączki, oraz krzaków, obciążonych serwitutem włościan z trzech wsi sąsiednich.
Głos regenta był poważny, uroczysty, a intonacya tak rzewna, że aż dwaj świadkowie prawem wymagane przymioty posiadający, przymrużali oczy i opuszczali głowy na piersi, jakoby w jakiejś miłéj kontemplacyi, graniczącéj z sennem marzeniem.
Na kanapie, zapewne tak staréj jak prawo rzymskie, siedział ogorzały szlachcic i uśmiechał się pod wąsem, a obok niego wygolony starannie staruszek, emeryt, oparłszy ręce na lasce, a brodę na rękach, słuchał uważnie.
Na stole leżał tak zwany szacunek, a właściwiéj przedmiot ze wszech miar szacunku godzien... Była to spora paczka biletów bankowych, poukładanych bardzo malowniczo w ten sposób, że setki leżały obok setek, dziesiątki przy dziesiątkach i t. d.
Na ów szacunek pożądliwe wejrzenia rzucali czteréj panowie z bródkami, w kamlotowych żupanach, oraz dwie damy w jedwabnych perukach. Jedna z tych dam robiła pończochę, druga zaś spożywała bób gotowany, który po ziarnku wydobywała z kieszeni. Panowie i panie, o których mowa, przedstawiali w swych osobach całe potomstwo prawe, które niegdy Berek Mucha, kupiec i kapitalista pozostawił po sobie, na pożytek i pociechę ludzkości.
Takie audytoryum miał szanowny regent kancelacyi ziemiańskiéj — i trzeba przyznać, że słuchano go z całem przejęciem się ważnością i uroczystością chwili.
Raz jeden tylko, właśnie gdy odczytywał zawiły nieco paragraf 13 kontraktu, uporczywa mucha usiadła mu na łysinie i takie dzikie na niéj wyprawiała harce, że regent bez względu na powagę chwili, musiał ją zabić dłonią na swéj czaszce, co wykonał z tak głośném klaśnięciem, że aż obaj świadkowie przebudzili się jednocześnie, dzięki czemu kontrakt zyskał tem większą prawomocność.
Stojący obok regenta dependent, podobny bardziéj do wymoczonego w spirytusie szparaga, aniżeli do ludzkiéj istoty, kiwał głową za każdym dobitniéj wymówionym wyrazem pryncypała, — sukcesorowie zaś niegdy Berka Muchy, trącali się od czasu do czasu łokciami, robiąc pół głosem pełne finezyi uwagi naukowo-prawne. Kiwali oni też potwierdzająco głowami w chwili, gdy regent opowiadał historyę sumy po niegdy Berku pozostałéj, oraz imiona, nazwiska i tytuły jego spadkobierców.
Nareszcie kontrakt został odczytany, regent zażył tabaki, kichnął i utarłszy nos olbrzymią fularową chustką, zabrał się do powtórnego przeliczenia pieniędzy wobec świadków i stron działających. Interes był już na ukończeniu, lecz przeszkodziła temu nagła i niespodziana okoliczność, a mianowicie ta, że współwłaściciele sumy rs. 1722 kop. 4½ z procentem za lat trzy miesięcy dziewięć i dni jedenaście,