Strona:Klemens Junosza - Na ojcowskim zagonie.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ledwie, że przyjechali, już byli w stajni, oborze, owczarni, już cieszyli się z młodych cielątek i źrebiąt, już opłakali starego psa Kruczka, który był taki mądry, że omało nie przemówił — i pomimo swej mądrości zdechł biedaczysko niedawno.
Używała dziatwa swobody w całej pełni. Las, ogród, pola, wonna łączka, rzeczka z orzeźwiającą kąpielą wabiły ich i nęciły ku sobie.
Matka patrząc na dzieci, mając je przy sobie, odżyła. Żal po ciężkiej stracie ukoił się nieco i zdrowie zaczęło powracać. Już kilka razy odbyła dalszą wycieczkę w pole, już nawet chciała, jak przedtem, objąć zarząd domu i dać wypoczynek córce — ale pracowita dziewczyna słuchać o tem nie chciała. Zaoponowała tak silnie za pomocą próśb, pocałunków i pieszczot — że postawiła na swojem.
Obecne życie Zosi dziwnem wydawało się sąsiadkom niektórym. Te panie i panienki stale uskarżające się na nudy i na los nieszczęśliwy, który je w kwiecie młodości i wdzięków na wsi jak na cmentarzu zagrzebał, nie mogły zrozumieć pracowitej i energicznej dziewczyny. Biedne te „żywcem zamurowane“ istoty ziewały, godzinami całemi przypatrywały się białym swoim rączkom i jak mogły osładzały sobie życie za pomocą spożywania konfitur i przeglądania tygodników poświęconych modom. Wiecznie znudzone i rozmarzone nie rozumiały, jak można przepędzać dnie całe na folwarku, wśród obór, kuchni, ogrodów, wreszcie w budynkach zamieszkałych przez zwierzęta, których sama nazwa ma w sobie coś nieprzyzwoitego.
A jednak Zosia nie przykrzyła sobie tej pracy, co więcej, starała się