Strona:Klemens Junosza - Na ojcowskim zagonie.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jestem... jak rany Pana Jezusa kocham, nie jestem. Owszem, gdyby nawet chcieli, to czy kredytem mógłbym nieco dopomódz, czy nawet w dzierżawkę bym ten ich folwarczek wziął, chociaż to nie warto trzech groszy — ale, miły Boże! czegóż to człowiek dla ludzi nie zrobi — jeżeli notabene ofiarę jego chcą przyjąć i nie gardzą nią...
— Czy wraz z ofiarodawcą mają przyjąć ofiarę? — spytano.
— To już jest kwestyja szczegółowego układu, ale to tak szczegółowego, że nie sądzę, czyli nie przypuszczam, żeby aż strony trzecie interesować miała. Zresztą co tam o tem, czas do domu.
Z temi słowy stary kawaler pożegnał towarzystwo i odjechał — lecz zamiast udać się wprost do domu, kazał skręcić w bok, do miasteczka, gdzie podobno do późnej nocy miał konferencyje z żydkami.
Po odjeździe tego jegomości, towarzystwo odetchnęło swobodniej.
— Stary to lis, a mściwy, zauważył pan Michał, obawiam się żeby dołków pod niemi nie kopał.
— Bóg nad sierotami — rzekł zamyślony proboszcz, a zresztą i my przecież tu jesteśmy i ostatecznie im zginąć nie damy.
— Oj nie damy, nie damy, a raczej pragniemy nie dać im zginąć! ale zważ i to także księże dobrodzieju, że i my wszyscy z małym bardzo wyjątkiem śpiewamy cienko, a co się tyczy pomocy, toć wiecie dobrze jak to bywa: taki coby rad pomódz to nie może, a ten co może, to niechce. Zawsze jednak w najgorszym, w ostatecznym razie, jaka taka pomoc znaleść się musi; tymczasem czekajmy, niech no się otęsknią, niech się stan interesów wyjaśni — bo nie sądzę, aby dziś biedne te kobieciny jakie postanowienie powziąść mogły.
Dość długo na ten temat prowadzono rozmowę i gwarzono o czasach ciężkich i potrzebach różnych; wreszcie mrok zapadać zaczął i trzeba się było rozjeżdżać.
Nie jeden dumał przez drogę o smutnym losie wdowy i sierot, nie