Strona:Klemens Junosza - Na chlebie u dzieci.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— To i przyjdą.
— Lepiej, żeby nie przychodziły, — odezwał się Florek.
— A to dlaczego?
— Bo... boście... gospodarze głupio zrobili.
— Florek! — odezwał się stary Pypeć, który piąte przez dziesiąte zaledwie z tej przemowy rozumiał, — Florek! ty, psia wełna, nie doszczekuj za dużo...
— Et, siedzielibyście ojciec cicho, skoro wam ciepło i skoro macie co w grzdykę lać. Nie wasza głowa na to, żebyście zmiarkowali, co ja myślę.
— Ho! ho! — wtrącił Grzędzikowski, — a to ci, na ten przykład, jajko chce mądrzejsze być od kury!
— Słuchajno Florek, — rzekł po namyśle Stępor, — prawdę powiedziałeś, że ty dobrą głowę masz... ale takich głów na świecie nie brak, dość ich po kryminałach siedzi...
— Ja nie siedziałem i siedzieć nie będę.
— Nie zarzekaj się, na ten przykład, Florciu, — odezwał się Grzędzikowski, — nie zarzekaj, jako że człowiek nie wie ani dnia, ani godziny. Może ci jeszcze przyjść na taki koniec, robaczku.
— Głupiś stary! — krzyknął Florek.
— Bez obrazy Boskiej, na ten przykład, mogę ci dać dobrą radę: jeżeli starym nie chcesz być, tedy się za młodu, na ten przykład... powieś.
— Sami się powieście.
— No, no, — rzekł sołtys, — osobliwszy teraz