Strona:Klemens Junosza - Na chlebie u dzieci.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

że, toć ją wczoraj na własne oczy widziałem chodzącą.
— Ny — ja was dzisiaj chodzącego widzę, a jutro... kto może zaręczyć, co będzie jutro!
— W mocy Boga wszystko, ale zawszeć mi to bardzo dziwno...
— Skoro wam dziwno, to idźcie na wieś, pytajcie ludzi, dowiadujcie się... Kto wam przeszkadza? Tylko mnie nie zawracajcie tem głowy. Dajcie mi pokój. Bądźcie zdrowi — ja idę do domu.
Po odejściu Joela, Kusztycki na Łomignata spojrzał i rzekł:
— Juści wy macie rację, Macieju, ta kobieta chyba swoją śmiercią nie umarła, to nie sposób.
— Nikogo ja nie posądzam — odpowiedział chłop — ale mi dziwno — że dziwno, to dziwno. Jakże! wczoraj mówię wam, sam ją widziałem. Nie przyglądałem się bardzo, bo cóż mi tam! idzie sobie babina, to idzie. Nawet dość prędko szła i zdaje się, że coś niosła, ale nie pamiętam co.
— Dziwno, doprawdy dziwno...
— Dowiemy się od ludzi; jakby co złego było, to się nie ukryje. Pan Bóg nie rychliwy, ale sprawiedliwy. Kobiecina od dzieci nic dobrego nie miała. Toć przecie po sąsiedzku wiadomo. Dawniej, skoro sobie sama gospodynią była, to owszem, dzieci pochlebiały jej, dogadzały; ale później, jak na dziecinną łaskę poszła, to już na nią niebogę, jak na burą sukę.