Strona:Klemens Junosza - Na chlebie u dzieci.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Może. Wieczny odpoczynek racz dać Panie jemu, czy jej. Mrą teraz ludzie na urząd.
— Prawda, że jakoś mrą... W Biedrzanach w zeszłym tygodniu chłop umarł. Stary już był, to prawda, sam nie pamiętał, ile miał lat... ale trzymał się jeszcze dobrze.
— Joel leci ze wsi — rzekł Kusztycki, spoglądając na drogę. — Spytamy go, on pewnikiem wie, co się stało.
— Joel! Hej, Joel! — zawołał Łomignat — niechno Joel tu przyjdzie.
— Po co?
— A no ze wsi idziecie, coś się tam stało podobno.
— Co się miało stać? — odezwał się Joel niechętnie.
— Komu to dzwonią?
— Ja się na tem nie znam. Dzwonią to dzwonią. Czy ja się was pytam, na co u nas trąbią w bóżnicy? To nie wasz interes, a tamto nie mój interes. Niema sobie czem głowy zawracać!
— Jakości Joel nie bardzo dziś rozmowny — rzekł Kusztycki — musiała go zła mucha ukąsić.
— Niech moich wrogów wąż ukąsi — odpowiedział Joel. — Ja nie mogę być rozmowny, bo pytacie mnie o takie interesa, co ja się na nich nie rozumiem. Idźcie do starego Grzędzikowskiego, niech on wam powie.
— Et, Joel nie rozumie, o co my pytamy. Zdawało nam się, że ktoś umarł we wsi i myśleliśmy, że Joel wie, kto.