Strona:Klemens Junosza - Na chlebie u dzieci.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie was się trzyma! Przeżegnajcie się, Wincenty, co z wami się dzieje?
— Widzisz go, — krzyknął Pypeć, — widzisz go, jaki mądry! Co ty, psia wełna, myślisz, dziadu jeden!? On mi będzie kazanie prawił! Czy ty kanonik?! Co! Twoje prawo, psia wełna, kościół zamiatać, a nie gospodarzy statecznych rozumu uczyć.
— Idźcie, Wincenty, w swoją drogę, idźcie sobie, na ten przykład, spokojnie, nie zaczepiajcie ludzi.
— Właśnie chciałem cię zaczepić po dobroci, żebyś ze mną, psia wełna, do karczmy poszedł, ale że ty dziadowskie pokolenie... zawdy chciałbyś wyżej pluć, niż masz gębę...
— Gęba, na ten przykład, na dwa użytki jest... do gadania, na ten przykład, swoją drogą, a zaś do picia swoją drogą; a jak insza gęba powie nieprzystojne słowo, to ją pasuje zatkać, a bardziej jeszcze przy kościele...
— Przy kościele? — zapytał zdumiony Pypeć.
— A to ślepi jesteście! nie widzicie, że oto o dwadzieścia kroków kościół — i czapkę, na ten przykład, na łbie macie, jak nieprzymierzając.. żyd!
Pypeć westchnął.
— Kościół! — mówił, jakby przebudzony ze snu, — kościół... A juści prawda... stoi tu kościół. Boże miłosierny! Ślepy ja? czy co?
Zdjął czapkę, ukląkł i z całej mocy bił się w piersi.