Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Na chlebie u dzieci.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ojciec! — zawołał Florek, — co ojciec tak osowieli? wesołości żadnej między nami niema!
— Patrzcie-no ludzie, — rzekł Joel, wskazując na okno, — patrzcie, idzie wielka osoba, Grzędzikowski idzie!
— Prawdziwie.
Grzędzikowski, dziad kościelny, silny chłop, w granatowej kapocie i rogatej czapce, o dużym nosie, pod którym, jako dwa krzaki jałowcu, sterczały okazałe wąsiska, — wszedł do karczmy, rzucił okiem po zgromadzonych i rzekł:
— Niech będzie pochwalony!
— Na wieki.
— Cóż to zaś, na ten przykład, za zdarzenie, — zapytał — jako cała familja Pypciowa jest tu dzisiaj w zgromadzeniu i w przyjacielstwie?
— Z miasta wracamy od rejenta, — ojciec nam grunt odpisali.
— Ha! odpisali, to odpisali, widać taka była Pypciowa, na ten przykład, wolna i nieprzymuszona wola. Prawda Wincenty?
— Niby była...
— Bo to, na ten przykład, różne są wole na tym świecie: jedna taka, druga insza, a jeszcze trzecia bywa znowuż inaksza. Mogę wam to wszystko dokumentnie, na ten przykład, przetłomaczyć.
— Eh! co tam będziecie tłomaczyli, — zawołał Ignac, — macie oto półkwaterek, przepijcie do ojca, bo się ojciec skrzywili, jak środa na piątek, i taką mankoliją mają, że ani do nich przystępu.