Strona:Klemens Junosza - Na chlebie u dzieci.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wesel się! — krzyknął dobrze podcięty Florek, — wesel się z braćmi i ojcami, którzy jako że odpis rejentowski nam dali...
— A juści dałem, bo dałem, — rzekł wzdychając Pypeć.
— O! toć ono pisanie jeszcze nie obeschło dobrze, a już ojciec wymawiają: dałem ci dziadku grosz? — dałeś panie... dałem ci dziadku grosz? — dałeś panie...
— Nie szczekaj, Ignac, nie szczekaj... nie wymawiam ci ja nic.
— Bo i prawda, — odezwała się Nastka, — jak to powiadają: co z woza spadło, to przepadło i teraz już, jak powiadają: nie rychło Marychno po śmierci wędrować.
Zięć popchnął Pypcia ku drzwiom karczmy.
— Idźta ojciec, — rzekł, — co się macie przekomarzać, właśnie jak ona dziewka, co niby niechce w taniec iść, a prosi Boga, żeby ją przez gwałt pociągnęli. Idźta, skoro was dzieci i familja proszą.
— Idźta, idźta!
W karczmie była tylko młoda żydówka w peruce z żółtemi wstążkami.
— Brucha! — krzyknął Florek, — a gdzieżeś zapodziała swojego pokrakę? Gdzie Joel?
— Ja tobie proszę, Florek, ty nie rozpuść gębę tak szeroko!
— Ty! co to ty!? czy ja z tobą kozy pasał? Znaj mores i wiedz, że ja sobie gospodarz jestem na swoim gruncie.