Strona:Klemens Junosza - Na chlebie u dzieci.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— I ja tak powiadam. Powadzą się, niby mąż z żoną, to się i pogodzą — ale jest tam jeszcze ponoś i gorzej.
— Słyszało się coś, słyszało, — rzekł kiwając głową Kusztycki.
— A cóżeście słyszeli znowu?
— Niby coś, niby nic, rozmaicie — niema co powtarzać.
— Najgorzej, że na mnie nastają... o ten grunt. Ojciec, powiadają, starzy, ojcu po pieniądzach, powiadają, nic. Ojciec będą sobie, powiadają, leżeli na piecu, będą sobie fajkę palili.
— Aha!
— Powiadają: ojciec dość się nadźwigali sochy, nałazili za broną. Ojcu odpocznienie się należy. Tak Nastka mówi i jej chłop przytwierdza. Ignac mi przejścia spokojnego nie da, a Florek też doszczekuje. Powiada, co sobie ojciec myśli? mnie, powiada, żenić się czas, upatrzyłem sobie dziewuchę podług woli i upodobania.
— Już upatrzył?
— A toć upatrzył... z piekła rodem.
— No?
— Wiktę Zawodziankę.
— Ho! ho! Juści co prawda, dziewka dorodna, ale coś o niej za dużo gadają.
— A gadają. Mnie się widzi, że to ona buntuje Florka na mnie, według onego gruntu.
— Et, co tam będziecie słuchali. Powiedzcie: nie dam, — i już.