Strona:Klemens Junosza - Monologi.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ale jak mnie kto bardzo prosi, to lubię czasem wygodzić, nawet nie na hypotekę, na prosty weksel. Całkiem głupi zysk; jedno z drugiem nic, ledwie pięć od sta na miesiąc. Pani kiwa z głową? Ja wiem, dlaczego pani kiwa... Pani sobie wzdycha i myśli, że marny nasz żydowski los! To prawda jest, na moje sumienie. Ja nie chciałam jechać do Warszawy, ani na ciepłe wody, ani na lekkie powietrze. Teraz ciężki czas, szkoda pieniędzy, a po drugie, kto wie, co myśli Joel (żeby jego złe powietrze spotkało!). Ja mówię do męża: „Nie pojadę, choćbyś ty mi dawał brylantowe kolczyki, nie pojadę.“ Ale mój mąż uczony, mądre książki zna, a taki zawsze ma co powiedzieć. On myślał trochę i powiedział tak: „Żebyś ty nie chciała jechać, że tobie pieniędzy szkoda, tobyś miała mniejszy już recht, bo zdrowie więcej warte niż pieniądze; żebyś ty nie chciała jechać dlatego, że się boisz sklep zostawić, tobyś miała także pół recht, bo sklep znaczy mniej niż zdrowie; ale że ty nie chcesz jechać, choć sam rebe kazał, to ty nie masz wcale recht, bo rebe więcej znaczy niż pieniądze i niż sklep. Ty jesteś nabożna żydówka, ty masz słuchać rebe.“ Ja przystałam; prosiłam tylko męża, żeby na wypadek, jakby ten cygan Joel (niech on nogę złamie!) co zrobił, żebym ja miała zaraz depeszę. Mąż obiecał. W wagonie