Strona:Klemens Junosza - Monologi.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

o tem i usnąłem. Obudziłem się koło karczmy na Wygodzie; mój koń stanął... On ma swoje stacye przy każdej karczmie, bo kupiony jest od takiego chłopa, który jeszcze w swojem życiu żadnej karczmy nie ominął... Przebudziłem się, patrzę — Jankla Katza koń z wasągiem też stoi. Dałem mojemu koniowi siana. Wchodzę trochę do karczmy, do arendarza (on się Josef Pejsak nazywa i trochę nawet mój krewny jest...) wchodzę do karczmy, a tam gwałt... jak na jarmarku. Josef krzyczy, Josfowa krzyczy, Jankiel Katz i te pięć szajgeców krzyczą i sześć gęsiów też krzyczy...
— Co jest? — pytam się — co jest?
Jeden szajgec powiada:
— Sprzedajemy gęsi...
— Skąd wy macie gęsi, kiedy ja widziałem, że wasz wóz pusty był?...
A szajgec powiada:
— Panie pachciarz, wy patrzcie swoje mleko i swój ser i swoje cielę, co na furze, bo wam mogą przypadkiem zginąć...
On przytem popatrzył takiem okiem, co od razu zrozumiałem, że lepiej nie być ciekawym i nie dopytywać o gęsi... Gęś jest gęś, a ja nie jestem wójt, ani sołtys, żebym miał kogo zaczepiać. Oj, proszę wielmożnego dziedzica, teraz jest taki świat, że najlepiej pilnować swego interesu i swoich drzwi, nie trzeba nic