Strona:Klemens Junosza - Monologi. Serya druga.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ale ledwie wytrzymać mogę te grymasy... A to komin dymi, a to z pułapu się leje, a to się dzieciak mało w kałuży nie utopił na podwórku, a to że kogut za głośno pieje i za wcześnie, jakby przy zegarku taki ptak chodził, a psi szczekają za dużo.
Zeszłego roku narobiły krzyku okrutnego, jako że ziaba jest we studni. Chciały do niej sprowadzać komisyję, doktora, sędziego i witryniarza... Mówię:
— Czegój? Toć ziaba nie topielec, ani wisielec, żeby do niej komisyje zjeżdżały i żywa jest, bo się rucha, a jeżeli zaś nie podoba się wam, że w studni siedzi, to ją wiaderkiem wyciągnijcie, i albo puśćcie, żeby sobie poszła gdzie chce, albo zabijcie, żeby drugi raz we studnię nie wlazła.
Krzyczały, pomstowały, ale dla świętej spokojności kazałem Wojtkowi, żeby odzienie z siebie zrzucił, do studni wlazł i ziabę wyjął.
Sprawił się chłopak dobrze, ziabę w garść wziął i przyniósł letniczce na pokazanie, jako jest zdrajczyni złapana...
Wyrzuciły go za drzwi ze stancyi.
Panowie — to znów okrutnie do kart chciwe, gdy im jednego brakuje do czterech, to każdy chodzi taki markotny, jakby mu, na to mówiący, krowa zdechła.
I z tem do mnie przyszli.
Powiada jeden: