Strona:Klemens Junosza - Milion za morzami.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kwadratowéj i ponsowéj prawie twarzy — obowiązek obowiązkowi nierówny, organista gra, a kazanie mawia sam proboszcz, — ludzie z wyższą inteligencyą nie powinni się kwasić w gminie... prosimy wyżéj.
— Tak, tak — twierdził Grubasiński — wyżéj, wyżéj! oto niedługo wybory w towarzystwie kredytowém, damy panu wszystkie głosy na radcę...
— A z czasem i na prezesa — dodał pan Kukawka — niech poznają przecież, że zawsze prędzéj czy późniéj, inteligencya i prawdziwa zasługa musi być wyniesioną na właściwy stopień i ocenioną godnie.
— Ależ szanowni panowie — bronił się Prawdzicki — gdzieżeście mogli poznać moję inteligencyę i zdolności, — toż ja sobie biedny szlachcic na kilku włókach piasku i krzaków.
— O panie dobrodzieju, to nie dowód. Kochanowski Jan wolał swój kącik w Czarnolesiu, niż honory przy boku królewskim.
— Co to długo gadać, — huczał Grubasiński — prawdziwe światło ma to do siebie, że go nigdy nie skryjesz: w mysią dziurę nieprzymierzając postaw świecę, to jasność zawsze będzie biła, bo ona przez najmniejszą szparkę wylezie, przez wszystko się przeciśnie, jak powietrze albo jak woda...
— Panowie, panowie! — mitygował Prawdzicki — dajcież pokój...
— Otóż znów rys piękny prawdziwie i szlachetny, jakem Gil, prawdziwa zasługa nigdy się nie pyszni. Siedzi to sobie potulnie, cicho, niby zajączek pod miedzą, — ale prędzéj czy późniéj ludzie to odnajdą, wyszperają i muszą zużytkować na korzyść kraju, społeczeństwa i okolicy.
— Koniec końcem, radcą sąsiad musisz być, jako nas widzisz; czas nareszcie wyjść z rutyny zapleśniałéj i przestać utrzymywać na honorowych stanowiskach, z przeproszeniem, pasibrzuchów, którzy siedzą w mieście dla tego tylko, żeby tam łatwiéj złapać jakich obiboków dla córek, co już się przestarzały i pożółkły jak nasienne ogórki!...
— Racya! co nam diabli do ich córek!
— Co jakaś tam pannica ma wspólnego z towarzystwem kredytowém i interesami społecznemi!
— Naturalnie, niech sobie sieje rutkę, co nas to obchodzi...
— Aptekarz utarguje więcéj kamfory, a instytucya na czysto zarobi...
— Zresztą, albo to my nie mamy własnych córek?
— Albo nie potrzebujemy uczciwych taksacyj, dogodnych konwersyj?...
— A któż nam to da, jeżeli nie radca prawdziwie inteligentny, pełen sił i zdolności, a co więcéj, znający prawdziwe potrzeby swoich sąsiadów i okolicy.
— Panie Prawdzicki bądź naszym opiekunem!
— Ależ panowie...
— Sąsiedzie, dobrodzieju, nie gub nas!

(Dalszy ciąg nastąpi).