W lesistej okolicy, obfitującej w łąki, bagna i wody, leży wioska Zarudzie. Rzeczka wije się za szeregiem chat nizkich, i po łagodnym spadku tocząc swe wody, ginie w ogromnym stawie, zarośniętym po brzegach trzciną i sitowiem.
Rzeczka zowie się „Ruda“, gdyż w pewnych porach roku woda w niej przybiera barwę rdzawo-zrudziałą i ma smak metaliczny, żelazny. Widocznie przypuszczano tu obecność rudy żelaznej, gdy rzeczkę mianem „Rudy“ ochrzczono; wieś nazwano Zarudziem, a w okolicy były ze trzy Rudki, a Wólki: Rudzka, Zarudzka, Rudawa, Rudna, i — ktoby tam spamiętał!!?
Okolica ta, odległa od dróg żelaznych, od świata jakby odcięta, zapadła, wyglądała bardzo smętnie. Szum lasów usposabiał do dumań, a szare mgły, wlokące się nad moczarami, błędne ogniki, migocące nocami, wyobraźnia ludu ubierała w kształty duchów, wiedźm i upiorów... Lud był dość ciemny, ale pracowity — i życie jego upływało spokojnie, cicho, jak woda rzeczki Rudej, bez gwałtownych wstrząśnień, bez szumu.
Ponad brzegiem stawu ciągnęła się dróżka, z kolejami, wyrzniętemi głęboko w wilgotnym