Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tylko — wtrącił ksiądz.
— Tak, księże kanoniku, a że jeden powiózł pocztę do następnej stacji, więc mi tylko jeden pozostał.
— I pomimo tego dałeś pan pod ekstrapocztę cztery konie?
— A to dobre! ma się rozumieć, że dałem, od czegoż głowa na karku? Eh, panie, ja jestem Bismark. Jednego konia wziąłem od Mośka, drugiego od Abrama, a trzeci, to doprawdy djabli wiedzą zkąd się wziął.
— Jakto, nie wiesz pan?
— Bo naprawdę, że nie wiem. Wlazł mi, uważa pan dobrodziej, w ogród, szkodę robił, kazałem więc zająć i do ekstrapoczty! Kiedy mi szelma kapustę wyżerał, niech za karę zobaczy, jak się to u nas po kurjersku jeździ. Już mu tam Maciek dosypie, ręczę za niego, jak za rodzonego brata, bo to także sprawny chłopaczek ten Maciek, urodził się na pocztyliona, dalibóg! urodził się, głową za to ręczę!
— No dobrze to jest, ale powiedz pan, jakiegoż to dygnitarza wyprawiłeś? Ekstrapoczta w naszem miasteczku, a zwłaszcza w cztery konie, to prawdziwy fenomen. No powiedzże nam a przedewszystkiem siadaj, panie kochany, lampeczka twoja pełna.
— Ho! ho! u księdza kanonika miodek to ananas, siedm lat po nim oblizywać się można! ale to już jak komu szczęście! Ja także niby to pszczoły mam, ale takie łajdactwo, że gdybym się Boga nie bał, tobym im wszystkim we łby postrzelał, jedno kulawe, drugie dychawiczne.