Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiem już, wiem — rzekł — to fjołek? Ale ciekawa rzecz, zkąd on ma teraz fjołki? Już przecież po świętym Janie. Aha! to są doniczkowe, wiem, wiem, domyślam się, stary kochał się także w kwiatach, oranżeryjkę, treibhauzik założył. Teraz synalek ma z czego kwiatki rwać i komu posyłać. Ha! ha! ale komuż u licha? to nam dostatecznie wyjaśnia adres: madame la baronne de... de de Rosenkampf... pfiu! barone, barone! Niech go psy zjedzą! dobrze lokuje swoje fjołki! Powiadam jednak, że to się nigdy nie ukryje!...
Pocztmistrz z wyrazem zadowolenia na twarzy wąchał liścik. Zdawałoby się, że chce pochłonąć w siebie wszystek zapach adresowany do baronowej. Wtem we drzwiach ukazał się pocztyljon.
— Proszę wielmożnego naczelnika — rzekł — niech wielmożny naczelnik daje poćtę.
— Idź do djabła! czas jeszcze.
— A tak, czas! u wielmożnego naczelnika zawdy czas, a nim wielmożny naczelnik torbę zapieczętuje, nim ja ślepego do tamtej stacji znów dopcham, to będzie późno, nasa poćta nie pójdzie, a mnie tamten naczelnik przykazował, co jak się jeszcze raz spóźnię, to mi gęby nabije, a ja powiedziałem, żeby się lepiej, niby tamten naczelnik, z samym wielmożnym naczel-