Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wszak masz pani już jednego, pana Stanisława, ja chcę być drugim tylko.
— Tak, masz pan słuszność, mam braciszka Stasia i bardzo serdecznie go kocham, ale a propos Stasia, będziesz pan musiał i jemu swoje zamiary wypowiedzieć.
— Nie sądzę, żeby co miał przeciwko temu; zresztą tak dawno się znamy, w szkołach jeszcze byliśmy razem.
— A z ciocią mówił pan? panie Stefanie — rzekła Mania — to najtrudniejsza będzie przeprawa.
— Dla czego?
— Bo... bo ciocia pana bardzo kocha.
— Eh! żarty, panno Marjo; żarty, kochana siostrzyczko.
— Proszę! już kochana?! U was, moi panowie, to jak widzę, kochanie na zawołanie.
— A tak; ale zkąd pani wie, że mam łaski u cioci?
— Bo zawsze pana chwali i mówi... i mówi, że pan jest...
— Czemuż pani nie kończy?
— A nie obrazisz się pan?
— Daję pani słowo, że nie.
— Otóż ciocia mówi zawsze, że pan jest... ciamajda!
Pan Stefan rozśmiał się.
— Więc to ma być dowód?
— Że pana bardzo kocha... ale oto jesteśmy już na ganku, prawie wobec cioci. Zdobądź-że się pan na odwagę i powiedz-że jej raz, że kochasz naszą drogę Celinkę; przecież ciocia gra tu rolę matki.
W chwili, gdy to Mania mówiła, pani Karwacka ukazała się we drzwiach pokoju, wychodzącego na ogród.
Pan Stefan szybkim krokiem do ciotki się zbliżył. Mania dyskretnie wbiegła do pokoju i udała bardzo zajętą przy samowarze. Brzękała szklankami, podstawkami, łyżeczkami, udając że jest bardzo energicznie przygotowaniami do herbaty zatrudnioną.