Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

fana? mnie się zdaje, że z takiej odległości tylko sercem poznać, a raczej przeczuć, kogoś można, ztąd wniosek jasny, że pan Stefan i ciocia...
— Oryginalne masz poglądy, Maniu — rzekła Celinka.
— A tak, oryginalne, zapewne, mnie szkoda cioci, nie dam jej nikomu, nie pozwolę jej ztąd zabrać...
— Zapewniam panią, panno Marjo — rzekł pan Stefan — że z mojej strony ciocia jest zupełnie bezpieczną.
— Mój panie, jabym za to bezpieczeństwo trzech groszy nie dała... Wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi, ale ja nie jestem taka zła jak się wydaję, owszem pójdę urwać jeszcze kilka róż i ułożę śliczny bukiecik, który pozwolę wspaniałomyślnie ofiarować pańskiej bogdance... panie Stefanie. Dodam nawiasowo, że ciocia bardzo lubi róże. Niech się pan postara, żeby ich było dużo, bardzo dużo w Dębowej, to i ja, która także róże lubię, jak tam kiedy przyjadę, będę miała co zrywać.
Z temi słowy Mania oddaliła się od ławki i poszła do pysznego klombu róż, w którem znaleźć było można prześliczne egzemplarze, od śnieżno-białych do karmazynowo-krwawych.
— Złoty humor ma panna Marja — rzekł pan Stefan do Celinki.
— Cóż dziwnego? dziecko jeszcze...
— Nie bardzo.
— Nie o lata tu idzie, panie Stefanie.
— Więc o cóż?
— Wiesz pan dobrze... Jej serce śpi jeszcze, nie uderzyło ono dotąd żywszem tętnem, nie przysporzyło jej zmartwień żadnych, dni ciężkich, lub nocy niespanych; nie doznała żadnych przeczuć, zwątpień...