Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ, droga cioteczko, dopiero co przecież wzięłam książkę do ręki.
— Dopiero! proszę ja kogo!? wczoraj czytała, dziś czyta i to się nazywa dopiero!
— Ręczę cioci, że dziś po raz pierwszy.
— W każdym razie wolałabym, żebyś poszła naprzykład do obory i zobaczyła, co się tam dzieje. Obie jesteście wielkie panie, hrabiny, księżniczki! nie wiem już co nawet.
— Ciotuniu, kiedy jeszcze bydło nie przyszło z pola.
— Wielka rzecz! to przyjdzie niedługo, a trzeba przecie, żebyś się gospodarstwem zajmowała.
Celinka miała zwyczaj zawsze ustępować ciotce. Złożyła więc książkę, wstała i rzekła:
— Więc dobrze, ciotuniu, już idę.
— Ona już idzie? to dobre! cóż to znowu? nie odgrywajno, proszę cię, roli takiego pokornego baranka. Ona już idzie! ja wcale nie chcę widzieć w tobie takiego biernego niedołęztwa.
— Więc cóż ciocia każe? czytam... źle, idę... źle, proszę mi powiedzieć, co mam robić?
— Co robić? a to dalibóg paradne! ona mię się pyta, co ma robić!
— Naturalnie.
— Nie, nieprawda, to nie jest naturalnie. Ty sama najlepiej wiesz, co masz robić.
— Ależ, ciotuniu kochana...
— O, proszę cię, tylko nie udawaj takiej gąski pokornej; wiem ja, że masz aż nadto silnej i niezależnej woli. Wiem, żeś s ę wdała w ojca.
— Więc o cóż cioci idzie? staram się spełnić wszystkie jej rozkazy.
— Rozkazy? a to co znowuż! co ja tu mam do rozkazywania? Cóż ja jestem? biedna, uboga kuzynka, którą lada kaprys waszego gagatka może stąd wyrzucić; ja nawet sama myślę o tem, żeby mu z drogi ustąpić. Niech mi oddadzą moją sumkę i pójdę w świat szeroki, pójdę w służbę, gdzie pieprz rośnie, zostawię was w spokoju.