Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wychylił się do drugiego pokoju i skinąwszy na jegomościa z czerwonym nosem, szepnął mu coś do ucha, a potem rzekł głośniej:
— A jeżeliby kto, to nie ma mnie w domu... rozumiesz?
— Rozumiem, panie regencie.
Drzwi zamknęły się, klucz w zamku zgrzytnął, a jeden z żydków odezwał się:
— Ny, jak to może być? regentowi nie ma i regent jest! co to za kimedje?
Jegomomość z czerwonym nosem splunął i rzekł:
— Co ty, głupi żydzie, masz się znać na naszym kodeksie?
Zamknąwszy drzwi, regent powoli szafkę otworzył, cygara z niej wyjął, a obciąwszy jedno akuratnie, gościowi je podał; w tejże chwili prawie przez tylne drzwi weszła służąca, niosąc na tacy kieliszki i dobrze okurzoną butelkę wina.
Odkorkował je regent, kieliszki ponalewał, cygaro zapalił i usiadłszy na fotelu blisko gościa, odezwał się:
— No, teraz, kochany panie Stanisławie, możemy porozmawiać, mucha nam nawet nie przeszkodzi.
— Widzi pan regent dobrodziej, po tem nieszczęściu...
— Masz pan słuszność; spotkało cię wielkie nieszczęście, straciłeś ojca, najzacniejszego pod słońcem człowieka, tak, istotnie jest to prawdziwe nieszczęście.
— Bezwątpienia.
— Teraz na pana, panie Stanisławie, spada bardzo wiele obowiązków... stajesz się opiekunem sióstr, głową rodziny, jednem słowem, całe to brzemię, które ojciec dźwigał, na twoich bar-