Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Minęły wioskę i gaik za nią leżący — szły drogą.
Nareszcie Mania przerwała milczenie.
Zatrzymała się i rzekła:
— Patrz no patrz, Celinko...
To mówiąc wskazywała ręką na jakiś ciemny punkt rysujący się na drodze.
Celinka wytężyła wzrok.
— Zdaje mi się — rzekła — że widzę jakąś bryczkę, czy powóz.
— Tak, ale ja nie mogę rozpoznać jeszcze kto jedzie. To mnie zastanawia, dla czego tak powoli posuwa się naprzód — wszak droga teraz wyborna, jak po stole.
Rzeczywiście ekwipaż dostrzeżony bystrym wzrokiem Mani, posuwał się bardzo powoli. Odległość zaś znaczna nie pozwalała rozpoznać go dokładnie.
Siostry zatrzymały się przy drodze na wzgórku, na którym rosły dzikie róże i kępka drobnych krzaczków.
— Postójmy tu przez chwilę — rzekła Mania.
— Jak chcesz — odparła smutnie Celinka.
— Co do mnie, jestem bardzo ciekawa, kto to może być.
— Czyż mało ludzi przejeżdża codzień tym traktem?
— Prawda... Lecz ciekawość moja, prawdziwie kobieca.
— Jak chcesz Maniu, więc zatrzymajmy się... przecież kiedyś ten ekwipaż nadjedzie i ciekawość twą zaspokoi.
— Kiedyś? nie, Celinko, ja jestem w tym razie ciekawa warunkowo.
— Nie rozumiem.
— Tak jest — jeżeli pojedzie prosto gościńcem, to straci dla mnie urok ciekawości, jeżeli zaś skręci na prawo...