Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

twórz ideał szczęścia, któryby wszystkim bez wyjątku do smaku przypadał!
Regent nie odpowiedział na to zaraz. Szedł powoli i dumał. Po dłuższym dopiero namyśle dodał:
— Ostatecznie, księże Bolesławie, nie mamy spierać się o co, bo rzecz jasna jest. Szczęście każdy człowiek wyobraża sobie inaczej, dla tego w tym razie nie usprawiedliwiam bezwzględnie syna — i nie potępiam ojca. Wiem to, że ojciec w najlepszych chęciach działał, że szczerze i wyłącznie dobra swego syna pragnął. Nie siągnął upragnionego celu — umarł — no, i zecz skończona. Sądzę jednak, że nić przyjaźni, która łączyła nas niegdyś z Zakrzewskim i teraz nie może być zerwaną.
— A nigdy!
— Jeżeli więc możemy być w czem użyteczni dla jego dzieci, dla córek, to nie zaniedbujmy sposobności po temu...
Gawędząc, regent z księdzem przyszli do miasteczka. Już noc zapadła, gwiazdy jaśniały w całym blasku, sierp księżycowy rysował się na niebie. Weszli na plebanję i tam przez godzinę jeszcze przynajmniej rozmawiali, popijając herbatę, a gdy regent do domu już odszedł, ksiądz starożytny kantorek otworzył, paczkę pieniędzy odliczył i zawinął je starannie w gazetę.
Nazajutrz miał je wręczyć staremu rządcy w Karczówce.