Strona:Klemens Junosza - Leśniczy.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie podobał się panu!
— Nie... otwarcie to panu powiadam, wcale mi do gustu nie przypadł. Pan nie słuchałeś uważnie mojej z nim rozmowy, a ja naumyślnie wszczynałem kwestye zasadnicze. Chciał się wykręcać, zbyć mnie, jak to mówią, ni tem ni owem, ale ze mną sprawa nie tak łatwa. Przyparłem go do muru, musiał powiedziéć co myśli.
— I...
— Przewrócona głowa, nabita najzgubniejszemi teoryami, krótko ci panie Ludwiku powiem, to po prostu jest jakiś nihilista, którego nie radziłbym ci w domu swoim przyjmować.
— Nie spodziewałem się tego po nim. Gniazdo z którego pochodzi dobre jest.
— At, cóż tam gniazdo! może ono zresztą być bardzo dobre, temu nie mam prawa zaprzeczać, ale ptaszek licha wart. Niech go nie znam. Mówiłem panu, że cała dzisiejsza młodzież jest taka, nie chciałeś wierzyć, tymczasem znalazł się zaraz żywy dowód.
— Może za surowo go pan sądzisz.
— Ha! ha! za surowo? Przeciwnie, zdobywam się na najwyższą pobłażliwość, radbym go nawet zwrócić na dobrą drogę, ale zdaje mi się, że nadaremną byłaby wszelka praca w tym celu podjęta. Jest niesłychanie zarozumiały i uparty. Zdaje mu się, że posiadł mądrość całego świata i że wszystko co powiedziéć raczy, powinno być uważane za wyrocznię. Powtarzam moją dobrą i życzliwą radę, panie Ludwiku, nie znęcaj go do swego domu. Taki człowiek jak on wiele złego może zrobić. Rozumiesz pan przecie, że własnego celu w tem nie mam. Moje przekonania są ustalone i nic ich nie wzruszy, a dysputować lubię, ale jest ktoś, komu by jego teorye mogły w główce przewrócić a tej główki szkoda.
— O Anielci pan mówisz?
— Tak... o kimżeby jak nie o niej?
I znów pochylił się do pana Ludwika i szeptał:
Podczas tej rozmowy Adaś zbliżył się do panny Anieli.
— Spodziewałem się — rzekł — że ujrzę panią w Warszawie, że przyjedzie pani z ojcem.
— Niestety, nie mogłam, nie udało mi się.
— A ja myślałem o tem codziennie... byłbym przewodnikiem, zaprowadziłbym państwa wszędzie, a po operacyi pilnowałbym ojca pani.
— Dziękuję serdecznie... wybieram się ciągle.
— A dlaczegóż przyjazd tak się opóźnia?
— Są przeszkody.
— Trzeba je usunąć.
— Nie zawsze można.
— Jeżeli kto ma silną wolę, a zdaje się, że tej pani nie brak.
Anielcia zarumieniła się.
— Zawstydzasz mnie pan — rzekła — właśnie brak silnej woli z mej strony jest przyczyną, że ojciec mój dotychczas znosi swoje ciężkie kalectwo.

(Dalszy ciąg nastąpi.)