Strona:Klemens Junosza - Hafciarz.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   123   —

był, że prawdę mówi. Przytaczał daty, wymieniał miejscowości, powtarzał szczegóły z największą drobiazgowością.
A jakież to były przygody osobliwe — ile razy życie jego wisiało na włosku!
Raz ledwo uciekł przed stadem goniących go wilków i tylko dzielności wierzchowca zawdzięczał ocalenie; wierzchowca, który był zwyczajnym, wypracowanym koniem fornalskim, wartości co najwyżej trzydziestu rubli.
Innym razem, przepędził całą noc w konarach sosny, której pień zażarte bestye prawie do połowy przegryzły, to znowuż znakomitym swoim kordelasem zabił wściekłego wilka, który na nie go się rzucał.
A z dzikami!
— Nikt na świecie — mówił — nie miał tyle przygód co ja! Nikt nie uśmiercił tylu ogromnych odyńców, bo macior i warchlaków nie liczę. Jednego dnia, poszedłem do lasu, policzyć ile sosen mógłbym sprzedać na razie, gdyż potrzebowałem trochę pieniędzy, a Icek właśnie sosny chciał kupić. Strzelby nie brałem, ale jakby tknięty przeczuciem, bo wierzcie mi, że bywają niekiedy przeczucia, zatknąłem za pas kordelas. Pieski moje, widząc, że wychodzę, powlokły się za mną. Zapuściłem się w las, liczę sosny, rozmyślam, kombinuję: ile pieniędzy za nie dostać mogę, w jaki sposób je porozdzielam, ile wypadnie na podatki, na służbę, na pilniejsze dłużki, ile żonie i córce na suknię, gdyż suszyły mi o to głowę od kilku tygodni. Ot zwyczajnie, jak człowiek w chwilowych tarapatach będący, do czasu, dopóki jaka spodziewana sukcesya nie spadnie i kresu wszelkim ambarasom nie położy. A więc tak sobie idę, rozmyślam, medytuję, aż tu naraz, może o dwieście, o trzysta kroków, robi się straszne piekło! Psy ruszyły dzika z legowiska i osadziły go zaraz. Moje psy! więc żartów z niemi nie ma. Nasiadły na niego... Biegnę, patrzę, kolosalny pojedynek! Jak wół, a przynajmniej jak dobra krowa! Tnie szelma tak, aż się serce kraje, rozpruł mi dwa najlepsze psy! Krew we mnie zakipiała, zapomniałem o niebezpieczeństwie, pędzę, wskakuję na bestyę jak na konia, jedną ręką chwytam za kark, drugą dobywam kordelas i powiadam: — czekaj łajdaku, ja ci za moje psy zapłacę!... Już mam mu wepchnąć ostrze pod łopatkę, w tem... staje się rzecz nadzwyczajna! Dzik przerażony moim napadem, widząc, że nie przelewki, zbiera ostatki sił, daje huncwot szczu-