Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Cicho!... zawołać Kogucińskiego...
Gajowy lasów dominialnych stawił się przed kratkami.
— Jak się nazywasz?
— Koguciński Jan.
— Jesteś gajowym?
— A juści, prześwietny sądzie.
— Żonaty?
Koguciński westchnął ciężko..
— A dyć...
— Co ci wiadomo o kradzieży drzewa?
— Juści wiadomo, że to niczyja sprawka, jeno Mateusza Sikory.
— Widziałeś?
— Widzieć nie widziałem, ale wiedzieć to wiem, bo on na takie interesa majster pierwszy...
— Powiedz mi, świadku, kto ci podbił oko? czy nie ten sam człowiek, który drzewo kradł?...
— We służbie leśnej, prześwietny sądzie, taka przygoda częsta, ale w tem zdarzeniu nie złodzieje mi znak na gębie zostawili...
— Któż więc?
— A to dopraszam się łaski prześwietnego sądu... przemówiłem się z żoną...
W sali zrobił się szmer, nawet ponury Mateusz uśmiechnął się pod wąsem.