Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A no, żebyście, Janie, w sądzie nie opowiadali za dużo.
Koguciński śmiechem parsknął.
— Alboż mi to pierwszyzna? Nie bójcie się, Mateuszu, wyjdziecie ze sprawy czyści jak szkło... nic wam nie będzie. Ja nie głupi.
— Aj, panie Koguciński — wtrącił Abram, — ja wiem, wy na taki interes macie rozum, tylko na drożenie się ze skórkami to wy żaden rozum nie macie.
— Ja — rzekł Mateusz — nie będę was, Janie, dłużej frasował; pójdę sobie lepiej wprost do domu, żeby nie było na was jakiego posądzenia... a wy z Abramem handle swoje prowadźcie.
Nie bardzo Koguciński zatrzymywał Mateusza, gdyż, bądź-co-bądź, dla gajowego, jako dla stróża lasów, towarzystwo kłusownika i rabusia leśnego jest do pewnego stopnia kompromitujące. Co w sercu, co w myśli — to swoja rzecz, ale dla oczu ludzkich potrzebne jest decorum. Pies nie będzie się przyjaźnił z kotem, ani wilk z barankiem... wobec ludzi wrogami trzeba być... Szczerze też wdzięczny był Koguciński Mateuszowi, że sobie poszedł i że go obecnością swoją nie kompromitował.
Znajomość z Abramem również nie mogła być uważana za zaletę Kogucińskiemu, jako