Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Cicho! no cicho! — odezwał się chłop — nie potrzeba krzyczeć, ani głośno gadać, bo to las, a w lesie sosny mają uszy... Czekajcie-no...
Mateusz zdjął z siebie pas rzemienny, wydobył z kieszeni kawał sznura, i związawszy jedno z drugiem, miał czem Abrama wyciągnąć. Zbliżył się do dołu i jeden koniec sznura wpuścił w głąb’.
— Przewiążcie się w pasie mocno — rzekł, — to was wyciągnę. Też ochota, żeby w wilczy dół włazić... Nie wiem, co wam się na starość przywidziało...
Mateusz mruczał gniewnie, Abram tymczasem przewiązywał się rzemieniem.
— Aby mocno związać — radził Sikora.
— Nu, nu, już ja skrępuję się na moc, na dziesięć węzłów. Oj, Mateuszu, panie Mateuszu, chyba was sam Pan Bóg w to miejsce przyprowadził. Skąd wyście się tu wzięli po nocy?
— A wy skąd?
— Ja do Kogucińskiego szedłem za skórkami, i przez tę gęś... niech ją licho porwie!...
— Ja też do niego. No, związaliście już?
— Już. Albo czekajcie, jeszcze jeden węzeł... zawsze będzie bezpieczniej. No, już!...