Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przyszedł do siebie o tyle, że mógł zawołać: — aj waj!
Jest to dobry znak. Człowiek, który w nieszczęściu może to słowo wymówić, nie jest całkiem zgubiony — jeszcze ma apelacyę... Gorzej bywa, gdy krzyknąć wcale nie potrafi, gdy niemoc zwiąże mu język, a strach zamuruje usta jak cementem.
Z początku zdawało się Abramowi, że wybiła ostatnia jego godzina; ale uszczypnąwszy się mocno w policzek, uczuł ból — a cóż jest wymowniejszym dowodem życia, niż cierpienie? Zresztą, gdyby nie żył, musiałby przedtem widzieć, chociaż przez chwilę, strasznego anioła śmierci, patrzącego groźnie tysiącami oczów i wstrząsającego mieczem, na którego ostrym końcu wiszą trzy krople trucizny... Gdyby umarł, bolałaby go dusza, rozłączona nagle z ciałem... a tymczasem boli go tylko kolano, które stłukł sobie, padając...
Cóż go więc spotkało? gdzie jest?
Otóż to najważniejsze pytanie. Może go piekło pochłonęło żywcem, wraz z ową gęsią-kusicielką, która istotnie mogła być posłanniczką złego ducha... Ale nie... W piekle nie może być tak zimno. Twierdzą uczeni, że piekło ma siedemdziesiąt tysięcy ścian — tu niema wcale ściany; w każdej ścianie siedemdziesiąt ty-