binował. Dostrzegał jakąś niedokładność. Dajmy na to, myślał, że tamten chłop mówił nieprawdę, że nie widział czterech koni, tylko trzy; przypuściwszy, że tak jest, należałoby wierzyć dziadowi. Chłop widział konie na tej drodze, dziad na tamtej — i to może być, choć jest dziwne — ale jakim sposobem i chłop i dziad, ten tu, a tamten tam, ten przy czterech koniach, a tamten przy trzech, mogli jednocześnie widzieć jednego i tego samego stangreta?
Jest w tem coś, jest zagadka, której rozwiązania Icek na razie znaleźć nie może. Kto wie, czy w tę sprawę nie wdał się dyabeł, on bowiem ma różne swoje, często wcale nieprzewidziane koncepta.
Mniejsza jednak o niego. Icek, jak powiedzieliśmy wyżej, nie był bardzo uczonym, ani też biegłym w kabale, nie znał potężnych zaklęć, więc nie myślał wszczynać walki z duchami; zastanawiał się tylko, za którym ekwipażem gonić: czy ciągnionym przez trzy, czy przez cztery konie? czy drogą wskazaną przez chłopa, czy tą, o której mówił dziad? Trudna sprawa. Zdał się na losy i postanowił gonić czwórkę. Widziano ją w jednej, drugiej i trzeciej wsi; w czwartej ślad się urywał, ale za to widziano tam stangreta w niebieskiej liberyi i z dużymi wąsami, który prowadził trzy piękne
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/189
Wygląd
Ta strona została skorygowana.