Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wności, aniżeli narażać swe pejsy na pewne niebezpieczeństwo...
Do Walentówki przybył wczesnym rankiem. Wieść o wypadku wyprzedziła go, Icek poznał to od razu, nie potrzebował się pytać. Ludzie gromadzili się koło zabudowań, rozmawiali. Gdy ujrzeli Icka, rzucili się do niego z pytaniami.
Pokazało się, że wiedzą tyle co Icek.
Od ciotki pana Macieja był posłaniec konny z zapytaniem co się stało, kilku sąsiadów przybyło w tym samym celu. Postanowiono robić energiczne poszukiwania. Ciotka pana Macieja dała do dyspozycyi Adjutanta parę doskonałych koni i bryczkę, sześćdziesiąt rubli na koszta i zaklęła go na wszystko, aby nie szczędził fatygi ani pieniędzy, żeby nie ustawał w poszukiwaniach, dopóki na jakiś pewny ślad nie natrafi.
Icek przyrzekł, że to uczyni i zaraz był gotów do drogi.
Teraz już nie bał się ani sołtysa ani chłopów, nie miał kłopotu o furmankę, jechał wygodnie, śmiało jak pan.
Najpierw wpadł do miasta, kazał wracać do domu fornalowi czekającemu w zajeździe i przepytał się między żydkami, czy co nie słyszeli o wypadku.