Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bądź, trzeba było iść i dotrzeć do chałupy Kogucińskiego.
Jest już i las. Duży bór, drzewa w nim wysokie, potężne; między niemi Abram bezpieczniejszym się czuje, odwagi nabiera, kroczy śmielej.
Kilka razy się potknął, parę razy zaczepił kapotą o jakiś krzak — ale to nie zatrzymywało go, szedł ciągle. Miarkował, że już musi być dość późno — i to przejmowało go obawą. W normalnych warunkach mógł był już od godziny być w chacie Kogucińskiego — a teraz sam nie wie, gdzie jest. Może blizko od niej, może daleko. Kto podczas zawiei potrafi zbadać, w jakiem się miejscu znajduje?
Abram czuł, że, pomimo zimna, krople potu występują mu na czoło, — przyśpieszył kroku, jak gdyby uciekając przed nieznanem niebezpieczeństwem.
Naraz rozległ się jakiś dziwny krzyk.
Co to jest? Żyd stanął, zaczął nasłuchiwać. Krzyk powtarzał się raz po raz płaczliwie, a dochodził z tej właśnie strony, w którą Abram dążył.
Czy iść na przód, czy wrócić się?
Zdawało się Abramowi, że ten krzyk obcym mu nie jest, że już go nieraz w życiu słyszał... owszem, nawet dość często słyszał, — lecz