Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dlaczego?
— Bo wy nie będziecie taki głupi, żebyście szli do lasu akurat wtenczas, kiedy Barnaba z chłopami na was czeka. Tak mi się zdaje....
— Ha... i ja tak myślę; niech on czeka na mnie w jednym końcu lasu, a ja gospodarować będę w drugim, i co mi zrobi? Złodziejstwo mi zarzuca, cygan jeden, jak gdybym ja naprawdę złodziejem był. Kupił bestya las, czy co? Kupił zająca czy sarnę?... Nie urosła to drzewina? nie urósł grzyb, czy jagoda z mocy Boskiej, bez ludzkiego zachodu, bez żadnego kłopotu? Albo i marny zając, czy on dworski, albo chłopski... nie, kto go złapie, ten go ma... Paskudny świat, Abramie... żyć nie dadzą, a najbardziej ci psiawiary ekonomy, rządcy, gajowi... Że to święta ziemia takich nosi cierpliwie...
— Wy macie recht, — rzekł po namyśle Abram, — ale na moje pomiarkowanie, żebyście mieli las swój własny, tobyście może inaczej gadali. Podług mojego rozumienia, człowiek ma swoje myślenie nie tylko w głowie, ale i w kieszeni...
— Żebym ja miał las — mruczał chłop, — żebym ja miał las...
— No to cobyście z nim robili?