Strona:Klemens Junosza - Dworek przy cmentarzu.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
31

Dziadek, zmęczony przechadzką, usiadł pod drzewem, ja zbierałem muszle, na brzeg wyrzucone przez wodę.
Od strony miasteczka nadszedł doktór. Na ramionach narzucony miał płaszcz hiszpański, w ręce trzymał trzcinę ze srebrną gałką
— Dobry wieczór, panie Marcinie dobrodzieju — rzekł, ujrzawszy dziadka...
— Dobry wieczór kochany konsyliarzu, dobry wieczór, na spacerek się wyszło... hę?
— Trochę... Ruchu mi potrzeba, powietrza... potrzeba i mnie i każdemu. Cóż to jegomość dobrodziej przysiadłeś pod drzewem? Chodzić, chodzić jak najwięcej, zawsze to panu powtarzam.
— Powtarzaj konsyliarzu zdrów, jabym tej rady chętnie posłuchał, ale nie mogę. Przeszedłem kawałek drogi i oto już nogi bolą, zadyszałem się... Starość, konsyliarzu, starość, a to taka choroba, na którą najlepsze mikstury nie wiele pomogą.
— A ileż lat pan sobie liczy?
— Siedemdziesiąt z czubem.
— To i cóż, wiek piękny, ale siły jeszcze są. Pani rotmistrzowa starsza i chorowita, a przecież trzyma się.
— Rotmistrzowa! to wyjątek, fenomen, jaka in-