Strona:Klemens Junosza - Dworek przy cmentarzu.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
19

Powietrze było zatrute, ptaszki pouciekały do lasów, muchy nawet gdzieś się zapodziały.
Mówili, że wiedźma studnie zatruwa, bo nieraz najzdrowszy człowiek, napiwszy się wody, padał na ziemię, wijąc się w boleściach: siniał, czerniał, kurczył się, wyprężał — i pokulony, pogięty, jak gdyby go siła jakaś niewidzialna połamać pragnęła, umierał w strasznych męczarniach.
Trup padał przy trupie, czarna wiedźma miała wielkie żniwo. Zabierała rodziców od dzieci, żony od mężów; były domy, w których nie przepuściła nikomu, od niemowlęcia przy piersiach, aż do zgrzybiałego starca, co z modlitwą na ustach z dnia na dzień śmierci oczekiwał.
Chałupy, z drzwiami otwartemi na oścież, stały puste, żywego ducha w wiosce, żywego stworzenia ani śladu, tylko jedne psy, zbiedzone i zgłodniałe wyły żałośnie.
Doktorzy leczyli i... marli przy chorych; lud do kościołów się zbiegał i u stóp ołtarzy zmiłowania Bożego prosił.
Dzwony jęczały żałośnie i lud z jękiem wołał: „Od powietrza zachowaj, od nagłej niespodziewanej śmierci wybaw nas Panie!”
Zbiegali się ludzie do świątyń, arkady kościelne