Strona:Klemens Junosza - Drobiazgi.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
131

„W środku dużej posesyi, pomiędzy oficynami, był wirydarzyk cudnie piękny.
Stare mury, świadki zamarłych wieków, spoglądały wązkiemi okienkami w jasne niebo, niby badając, rychło druzgoczący wszystko ząb czasu zwali je w gruzy.
U stóp tych murów poczerniałych od słońca, co je przez tyle ogrzewało wieków, mile bawiła oko świeża zieleń trawników.
Cudny, miękki, jedwabny kobierzec rozciągał się u stóp kamiennych olbrzymów.
Bzy kwitły, roznosząc wkoło woń rozkoszną, wabiąc zakochanych słowików, tych kochanków róż, jak ich nazywa wschodni poeta.
Altanka osadzona dzikiem winem, dawała chłód przyjemny — usposabiała ona do marzeń, do wspomnień dawnych, a myśl płynęła cicho, wolna i swobodna, nieprzerywana przez turkot i gwar uliczny, wznosząc się wyżej, wyżej, aż tam, gdzie stęskniony duch dążyć lubi, w eteryczne sfery zaziemskiego życia, w krainę duchów i gwiazd.
Długie godziny w tej altance przesiadywał dziadzio Erazm.
Tu marzył on o burzliwej przeszłości,