Strona:Klemens Junosza - Żywota i spraw imć pana Symchy Borucha Kaltkugla ksiąg pięcioro.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jakoż, gdy śniegi stopniały, a wiosenne słońce o tyle obsuszyło rolę, że się chłopi już do orania zabrali, wziął Imć pan Dawid laskę, worek i nieco pieniędzy do kieszeni, i opuścił progi domowe, aby się po świecie trochę rozpatrzeć, ażali się jakie korzystne przedsiębiorstwo nie znajdzie. Żeby mu zaś w drodze było przyjemniej i weselej, syna swego pierworodnego za towarzysza wziął, urlop mu czasowy ze szkoły Imć pana Klopmana wyrobiwszy.
O samym wschodzie słońca ojciec z synem, w lekkich szatach, domowe opuściwszy progi, w drogę za miasto się puścili, a że wiatr tego dnia był znaczny i z długiemi połami ich odzieży figlował, przeto wyglądali z daleka niby dwa korabie, po falach piaszczystych płynące.
Udali się drogą ku południowi; a że zaraz z miejsca bardzo szybkim krokiem ruszyli, przeto zmęczenie dało im się uczuć niebawem.
Imć pan Dawid bynajmniej końskiem zdrowiem pochwalić się nie mógł, w dalszych peregrynacyach nie miał wprawy, zaś Symcha Boruch, jak powiedziano wyżej, był nader delikatny z natury. To też zaledwie za miasto wyszli i niecałe pół mili ubiegli, zaczęli oddychać z trudnością.
Ciężko sapał Imć pan Dawid, ciężko dyszał Symcha, aż nagle obadwaj, jak gdyby jedną wyślą tknięci — stanęli.